hutnia.pl

"dymarki" - wątpliwości

..."W nowoczesnej nauce nawet niewiedza musi być jakoś usprawiedliwiona logicznie. Liczenie, że inni są bardziej naiwni od nas jest nonsensem współczesności w jakiejkolwiek dziedzinie, również w nauce." ...

Włodzimierz Sedlak, "Człowiek i Góry Świętokrzyskie"


Dopóki problem starożytnego hutnictwa nie dotyczył mnie osobiście i żyłem sobie w błogiej nieświadomości obok niewyobrażalnego dziedzictwa naszych przodków, dopóty oficjalna wiedza o dymarkach zupełnie zaspakajała moje potrzeby. Jako miłośnik techniki, przyszły Przewodnik Świętokrzyski miałem okazję przyjrzeć się temu zagadnieniu inaczej, uważniej. Pewnego dnia stojąc nad resztkami zrekonstruowanego pieca dymarskiego, słuchając mojego starszego kolegi, Przewodnika Świętokrzyskiego Kazia Micorka, zrozumiałem, że cała ta dymarkowa teoria kupy się nie trzyma. Najgorsze w tym jednak było to, że tą wątpliwą teorię opowiedział mi człowiek, który jest wcieleniem rzeczowości. Naszkicował rzetelnie obraz starożytnego zagłębia hutniczego. Przymiotniki jakich użył tj. "największy, najliczniejszy, niepowtarzalny" z "niezbadany, nieodkryty, tajemniczy" pozornie się nie gryzły, ale jak przeanalizowałem do czego się odnosiły to pozostało niewiele do zachwytu. Czarę goryczy dopełniła moja późniejsza, samotna wizyta w Muzeum Starożytnego Hutnictwa w Nowej Słupi, gdzie w biedzie eksponatów, poczciwy człek wyrwany ze snu zimowego, próbował szczerze uzupełnić skromną ekspozycję komentarzem trwającym przy ogromie niewiadomych, naukową nanosekundę. Gacie mi opadły. O co chodzi z tymi "dymarkami"?

Odrobiłem pracę domową i objawiła mi się zupełnie niezrozumiała wizja archeologów interpretujących znaleziska wedle logicznego klucza, którego ja nazywam raczej zwykłym wytrychem.

Pytam więc głośno, nawiązując do uznanej przez świat nauki rekonstrukcji procesu produkcji żelaza w piecach dymarskich z rejonu Łysogór:
dlaczego starożytni hutnicy budowali swoje piece w trudnym terenie? Czy nie lepiej byłoby te gliniane piece murować w dogodnej lokalizacji, a nie na zboczach gór? Blisko osady mieszkalnej, kopalni rudy czy złoża gliny byłoby przecież łatwiej i wygodniej.  Po co tarmosili cały majdan gdzieś w góry? Jak murowali nadziemne części pieców, skoro stały obok siebie bardzo ciasno lub wręcz jeden zachodził na drugi?
 Gdzie przepadł gliniany lub lessowy ślad milionów cegieł z setek tysięcy pieców? Gdzie te wszystkie cegły lub rumosz po nich? Gdzie jest chcociażby jedna cegła, która bez wątpliwości będzie właśnie cegłą, a nie tylko cegłopodobnym fragmentem polepy? Czy w tamtych czasach w tym rejonie cokolwiek budowane było z cegieł lub wolnostojących murowanych konstrukcji? Czyżby cegłę wymyślono w tamtym czasach i miejscu tylko na potrzeby budowy pieców dymarskich? Czemu w totalnie drewnianym świecie starożytnych hutników ich warsztat pracy miałby mieć tak inny materiałowo i technologicznie wymiar od pokrewnych rzemiosł? Czemuż umiejętność murowania, doskonalona na setkach tysięcy pieców, nie znalazła zastosowania w innych dziedzinach gospodarki i życia codziennego? Czemu nie zastosowano jej do pieców garncarskich czy budowy całych gospodarstw? Dlaczego dla rekonstruktorów procesu wzorcem dla odtworzenia części szybowej pieca są murowane z cegieł konstrukcje z odległych zakątków Europy? Czemu nie dopuszcza się prostszych rozwiązań budowy pieca jak chociażby wykonanych z doskonale znanej polepy? Czemu przy tak zróżnicowanym charakterze lokalnych społeczności zamieszkującej ówczesną Europę, właśnie hutnictwo miało stanowić wspólny mianownik starożytnego świata i charakteryzować się uniwersalnymi cechami i dominującą w budowie szybu cegłą? Obowiązywała ich technologia o zasięgu przekraczającym wszelkie granice? Czy pradawni tak ochoczo dzielili się tak cenną technologią i wymieniali doświadczeniem, unifikując ją wbrew wszelkim zasadom tamtych czasów? Zostawmy nieszczęsną cegłę w spokoju. Przyjrzyjmy się miechom - jakież one były, skoro najmniejszy ślad po nich nie pozostał, a znajdowano podczas badań nawet maleńkie okruchy naczyń, monety, spinki czy szpile. Wygodnie było napędzać miechami ciasno postawione piece na zboczach gór? Czy na tym polegała ewolucja piecowisk uporządkowanych - budowanie pieców z dużo trudniejszum dostępem? Ciasnota stanowisk dymarskich czy wkopywanie się w sąsiednie kloce żużla cokolwiek usprawniały w proponowanej przez naukowców technologii? Pocóż starożytni hutnicy wypieszczali wyprawą ścianki kotlinek, gładząc je pieczołowicie, by służyły tylko jako dół kloaczny dla hutniczego odpadu? Najważniejsze zaś gdzie upragnione żelazo i sposób na pozyskanie go? Jakim cudem nie ma śladu żelaza metalicznego w żużlowych klocach? Czy ktoś z najtęższych głów nauki zna metodę na tak dokładną separację wsadu, produktu i odpadu? Dlaczego nie znaleziono w klocach żużlowych czy w kotlince nawet jednego kawałeczka rudy żelaza, której miliardy wsypywano do pieców razem z węglem drzewnym? Czy istnieje jakiekolwiek wytłumaczenie świata nauki, by uzasadnić nierealny rachunek prawdopodobieństwa dlaczego żaden z kawałeczków rudy nie dotarł do kotlinki, gdy w każdym klocu obecne są węgle drzewne, które nagminnie spadały w dół bez przeszkód? Czy taka masa fundamentalnych pytań bez odpowiedzi upoważnia do formułowania końcowych wniosków i braw dla ekipy archeologów? Ogrom "wiedzy" wygenerowanej przez świat nauki, czy to się komu podoba czy nie, okazuje się zbyt mały do odtworzenia i wytłumaczenia "prymitywnej" technologii. Czy trzeba będzie odkopać kolejnych 6 tysięcy kloców żużla i zaczekać kolejne 60 lat, by wiedzę uzupełnić? 

Nie drwijmy dłużej z historii, logiki, fizyki i chemii. Nie róbmy dłużej z naszych przodków technologicznych półgłówków. Setki lat powtarzali doskonale opanowany proces. Nie było w nim absolutnie nic zbędnego i nieprzemyślanego. Nie posługiwali się obcymi dla ich czasów narzędziami i materiałami. Wstyd, że nie potrafimy im dorównać nie uprawnia do kwitowania technologii "prymitywna - ot tyle". Szczególnie, gdy nie potrafimy jej odtworzyć. Może ktoś zapytać: "przecież nasi naukowcy uzyskali żelazo w zrekonstruowanym procesie, nieprawdaż?" Owszem uzyskali. Parę razy. Tylko na zasadzie szczęśliwego zbiegu okoliczności, który przez kinematykę dmuchu w koglu-moglu paleniska, obdarował ich odrobiną żelaza, dając nadzieję na kolejny łut szczęścia i kredyt na kolejne lata badań. Należy bez ściemy powiedzieć, że nikt nie odtworzył dotychczas procesu pozyskania żelaza, który byłby zgodny z odkrywanymi historycznymi śladami, w sposób powtarzalny, przewidywalny i logicznie uzasadniony. Nikomu nie udało się połączyć elementów misternej układanki. Nikt nawet nie zaproponował teoretycznego modelu procesu, który nie byłby pełen technicznych niedorzeczności. Nikt z naukowców nie ma odwagi powiedzieć tego głośno i wyraźnie. Przez całe lata w wyniku naginanych procesów rekonstrukcyjnych udało się uzyskać kilka deko żelaza, zupełnie inny żużel, inne ślady po szybie i totalny brak logiki w działaniu. Tyle.

Zwyczajnym nadużyciem ze strony archeologów jest twierdzenie, że "zrekonstruowany został proces produkcyjny oraz jego kontekst gospodarczy, przyrodniczy i kulturowy". Metalurdzy nieśmiale informują, iż są innego zdania. Sukces naukowy głoszony po dziś dzień przez Muzeum Archeologiczne w Krakowie, głównego i praktycznie jedynego ośrodka badającego starożytne hutnictwo świętokrzyskie w tej kwestii, delikatnie mówiąc jest wyolbrzymiany. >>>

O podobnym sukcesie badawczym publicznie mówią animatorzy Świętokrzyskiego Stowarzyszenia Dziedzictwa Przemysłowego w Kielcach. Twierdzą, iż odtworzyli i zrekonstruowali proces produkcyjny na każdym z jego etapów - od wydobycia rudy  do wykonywania z uzyskanego metalu wyrobów kowalskich. >>>   W pracach naukowych, które generują z mozołem, wyraźnie zaś informują o olbrzymim braku wiedzy i konieczności dalszych badań. Badania te jednak dawno utkwiły w ich gabinetach i podporządkowane są ich wąskiemu interesowi. 

Falstartem było w takim stanie wiedzy generowanie prac naukowych opisujących wydajność procesu w sytuacji, gdy ten nie został odtworzony, a jedynie nierealnie acz zgrabnie naszkicowany. To samo dotyczy analizy zaplecza materiałowego. Jest bezpodstawna. Mimo tego znaleźli się odważni (?) by uprawiać rzemiosło naukowe nawet na wyssanych z cudzego palca teoriach na glinianych nogach. Zabierają przy tym głos w każdej nadarzającej się okazji, by błysnąć swoją "wiedzą". Taka jest dzisiejsza nauka - arogancka i egoistyczna. Odseparowane problemy zacierają sens i prawdziwą istotę badań naukowych. Mało tego - wyniki takich praktyk są pożywką dla kolejnych pokoleń etatowych mądrali, coraz mocniej ograniczonych w postrzeganiu prawdziwej roli nauki. 

W złości mogłem przyglądać się dalej takiemu stanowi rzeczy lub rzucić rękawicę. Ryzykowałem sporo ale wygrana byłaby ucztą nad uczty. Wiara w prostotę technologi upewniała mnie, że wszystko mam w zasięgu ręki, tylko muszę się wpatrzeć w otaczający świat. Musiałem wcielić się w starożytnego hutnika. Z takim samym jak on postrzeganiem otaczającego świata. Zaufać Górom. Czy podjąłem się zadania arcytrudnego i jak śniący wariat, z brzytwą stanąłem naprzeciw stada dinozaurów nauki? Owszem, poczułem się jak wariat. Z brzytwą. Ockhama.

Wyrzeźbiłem sobie tą brzytwą piękną hutnię, która wprawiła mnie w totalne osłupienie. Mimo konkretnej wizji i sprecyzowanych planów, rodzący się produkt finalny przerasta moją najśmielszą wyobraźnię. ... i nadal mam przyjemność mówić głośno "nie wiem". Jak moi przodkowie, chcę przedzierać się przez nieznane szlaki świętokrzyskiego hutnictwa. Na szczęście znam kierunek i cel marszu.

Marcin Marciniewski

c.d. >>>