hutnia.pl

STOP. STOP. STOP.


29.11.2013

W odpowiedzi na lawinę pytań związanych z artykułem, który ukazał się na łamach Gazety Wyborczej zamieszczamy w przelocie kilka wolnych myśli, które stanowią swojego rodzaju komentarz do zawartej w artykule treści i echa jakie wywołał.

Najpierw zdementuję pewną informację dotyczącą naszych osiągnięć metalurgicznych i pokłonię się w pas. Nie wyprodukowaliśmy z żelaza, które uzyskaliśmy w wytopach, żadnych narzędzi - w tym noży o których wspomina się w komentarzach pod artykułem, bo łupy które uzyskaliśmy nie nadawały się do przekucia. Były zbyt zanieczyszczone i żelazo gąbczaste w nich zawarte, mimo iż liczne i widoczne gołym okiem upłynniało się w kotlince kowalskiej i nie dawało sposobności by obrabiać je na kowadle. Faktem niezaprzeczalnym zaś jest, że w badaniach archeologicznych odnajdywano niemalże identyczne żelazo. Pisałem o tym jasno i wyraźnie. Dodam, że poddaliśmy próbie kowalskiej jedynie niewielkie fragmenty łup, które uzyskaliśmy, a ich znakomita reszta jest nadal w naszym posiadaniu. Są dowodem na wydajność naszego procesu. Największa łupa ważyła w całości ok. 12 kilogramów. Badania laboratoryjne wykazały, że żelazo w niej zawarte jest bardzo podobne do tego odnajdywanego w odkryciach archeologicznych. Materiał jaki uzyskaliśmy udokumentowaliśmy wystarczająco dokładnie by pokazać, że potrafimy upłynniać żużel, produkować gąbczaste żelazo i utworzona przez nas łupa żelaza – mimo, że mocno zanieczyszczona - zawisa w szybowej części pieca wyraźnie oddzielając się od kotlinki i spływającego do niej żużla - warunek tworzenia powierzchni swobodnego krzepnięcia. Potrafimy prowadzić proces tak by zachować niemalże pustą kotlinkę do chwili kontrolowanego spustu żużla do niej. Nasza ruda podczas procesu nie wpada do kotlinki, a całość prowadzona jest na dmuchu naturalnym. Nie stosujemy cegieł do budowy szybu pieca i używamy w uzasadniony sposób drewna jako paliwa. Jeżeli znacie kogokolwiek, kto przed nami tego dokonał proszę wskażcie go lub materiał, który by udokumentował podobne osiągnięcia. Nikt oprócz nas nie pracuje w tak wymagającym reżimie technologicznym. Nikt nie porównuje otwarcie swoich wyników z materiałem archeologicznym. Nie ma na świecie zespołu, który osiągnął by przy tych założeniach porównywalne do naszych wyniki. Zrozumcie tą fundamentalną różnicę i doceńcie naszą pracę przez jej pryzmat. Inna ocena nas nie interesuje i nie ma żadnego znaczenia w porównaniu rekonstrukcji. Propagandę zostawmy z boku.
Bazując na zamieszczonej w artykule fotografii żelaza uzyskanego przez Pana Adriana Wronę, czynię wobec jego umiejętności dymarskich głęboki i szczery pokłon. Żelazo, które wyprodukował, na pierwszy rzut oka jest imponującej jakości i szczerze mu gratuluję, bo w ciągu trzech lat badań dokonał więcej niż jego tytułowani koledzy ze ŚSDP przez lat kilkadziesiąt. W mojej ocenie zawdzięcza to tylko własnej pasji i prawdziwemu zaangażowaniu w badania. Mam nadzieję, że jego kariera i praca naukowa będą dynamicznie się rozwijały i wniosą do badań nad starożytnym hutnictwem świętokrzyskim nową porcję wiedzy. Ja już widzę we wnioskach Pana Adriana Wrony ciekawe spostrzeżenia, które wpłyną na zwiększenie wydajności moich wytopów. 
Chciałbym jednak podkreślić, że podobne do ogłoszonych umiejętności i identyczną wręcz technologię posiada w Polsce i Europie kilkaset osób. Rokrocznie demonstrują je na festynie archeologicznym m.in. w Biskupinie i międzynarodowych sympozjach i warsztatach starożytnego hutnictwa w całej Europie. Tylko w tym roku byłem świadkiem wytopu dziesiątek kilogramów kapitalnego żelaza dymarskiego z którego produkowano od ręki piękne narzędzia i broń. W przyszłym roku, za naszą sprawką zobaczycie w Górach Świętokrzyskich przynajmniej kilkanaście zespołów rekonstrukcyjnych z całego świata, które z marszu produkują tak żelazo. Jeden z najlepszych współczesnych kowali-rekonstruktorów Łukasz Szczepański, znany na całym świecie jako Einar, rokrocznie daje popis wytopu żelaza dymarskiego w piecu kotlinkowym na festynie w Biskupinie. Podobny sukces w zeszłym roku odnotowali rekonstruktorzy z koła naukowego AGH w Krakowie. Imponująca łupa przekutego już i zupełnie oczyszczonego żelaza z jednego ich wytopu w Biskupinie ważyła kilka kilogramów, a badania metalurgiczne potwierdzały jej wartość rekonstrukcyjną. Przecięta dla celów dydaktycznych lśniła fantastycznie na tegorocznym międzynarodowym sympozjum w Niemczech, demonstrując sukces polskich naukowców rekonstrukcji procesu dymarskiego. Jej ciężar imponował i budził moją nieukrywaną i pozytywną zazdrość. Dążę do uzyskania podobnych rezultatów ale z zupełnie innymi narzędziami pracy.
 
Kapitalne, że są grupy rekonstrukcyjne zafascynowane starożytnym hutnictwem, bo tak naprawdę ich zapał jest jedynym motorem napędowym badań nad tą dziedziną historii techniki. Ocena osiągnięć leży jednak po stronie archeologów. Archeologia nie idzie z rekonstrukcjami w tym samym kierunku, a media od czasu do czasu skutecznie robią papkę z mózgu postronnym obserwatorom. Tak było z moim „przełomowym odkryciem” i tak jest z „rozwikłaniem tajemnicy dymarek świętokrzyskich”. Szkoda, że naukowcy, którzy oficjalnie stoją na straży swojej dziedziny z beztroską dokładają się do kogla-mogla "wiedzy" o starożytnym hutnictwie Gór Świętokrzyskich. Tak odebrałem niestety przekaz naukowy rzeczonego artykułu. Zadam kilka pytań na które odpowiedzcie sobie sami, bo archeologia zwyczajowo je przemilczy, a potem oceńcie naukową wartość artykułu. 
Dlaczego sukcesem ogłoszona jest rekonstrukcja procesu dymarskiego, który polega na tworzeniu się łupki na powierzchni kloca żużlowego skoro głównym postulatem europejskich gremiów naukowych jest rekonstrukcja dająca powierzchnię swobodnego krzepnięcia na powierzchni kloca żużla i żelazo nad nim, a nie na nim? To istotna różnica. Głównym orędownikiem i autorem tejże teorii był przecież sam prof. K.Bielenin i rację w tej kwestii przyznali mu światowej klasy badacze starożytnego hutnictwa. Kloce świętokrzyskiego żuzla są dowodem na jej słuszność. Jakim "cudem" logiki w sukcesie opisanej rekonstrukcji będzie można doszukać się potwierdzenia tez Bielenina skoro technologia procesu opisana w artykule zaprzecza im na starcie? Dlaczego sukcesem jest powolne i cykliczne spływanie żużla gdy naukowcy poszukują metody na mocno zaakcentowany, gwałtowny i niemalże jednorazowy spływ żużla do kotlinki, którego ślad jest zapisany w strukturze kloców żużlowych? Jak odnieść proponowaną rekonstrukcję do żużli świętokrzyskich - najczęściej z niewielką ilością węgielków drzewnych na dnie kotlinki i braku jakiegokolwiek kanału dokotlinkowego? Czy rola i obecność poduszki z węgla drzewnego, a także sposób prowadzenia procesu obronią się przed odmiennym materiałem archeologicznym? Nie wspomina się w treści artykułu o jednym z najważniejszych założeń jakie przyjęła nauka dla starożytnego hutnictwa świętokrzyskiego jakim jest naturalny dmuch napędzający świętokrzyskie piece. Nikt inny jak dr S.Orzechowski, choć mocno asekuracyjnie, ale jednak opowiada się za nim w swoich publikacjach, a rekonstrukcja Pana Adriana Wrony bazuje na piecu zasilanym parą miechów. Jak rozumieć informację, że nie znana jest wysokość szybu pieca dymarskiego, ale nie przekraczała 170 cm? Skąd zaczerpnięto tak precyzyjne proporcje wsadu do pieca dymarskiego? Skąd absurdalna informacja, że redukcja tlenków żelaza możliwa jest dopiero powyżej 1200 stopni Celsjusza? Wskazują na to badania archeologiczne czy są to kolejne autorskie „złote” myśli kieleckich archeologów? I jeszcze jedno - strach pomyśleć, kto tym razem pomylił produkcję żelaza z redukcją żelaza i utrwala w społeczeństwie błąd, którego nie sposób chyba wyplenić. 
Czy nie więcej powinniśmy wymagać od etatowych liderów badań nad starożytnym hutnictwem świętokrzyskim i artykułu o światowej rangi odkryciu? 
Mam nadzieję dowiedzieć się więcej o pracach rekonstrukcyjnych Pana Adriana Wrony, poznać interpretację i opinię archeologów w odniesieniu do konkretnego materiału historycznego, a nie utrwalonych od lat haseł bez pokrycia. Skłaniam się tymczasem podobnie jak dr I.Suliga, do powstrzymania się od zaocznego świętowania sukcesu. Przecież był ogłaszany nie raz. Fakty są jednak inne - nadal na niego czekamy. 
Podsumowując – bez względu na to jak zwolennicy czy przeciwnicy proponowanych rekonstrukcji ocenią wyniki prac różnych zespołów badawczych, o czym i w jaki sposób  publikują od przypadku do przypadku media i czy szala przechyla się na stronę amatorów czy zawodowców, jedno jest pewne – coś się dzieje. Totalny marazm i monopol w badaniach został przerwany. Pojawiają się zupełnie nowe postaci, które prędzej... niż  później zwieńczą swoje badania sukcesem na miarę starożytnych hutników. Lada dzień przedstawimy Wam materiał dwójki archeologów, którzy podjęli się oceny naszych badań. Przerwiemy tym samym trzymiesięczne milczenie spowodowane podróżami, podróżami i jeszcze raz podróżami. 
Marcin Marciniewski
Link do artykułu w Gazecie Wyborczej >>>